czwartek, 30 września 2010

Nic o Jarosławie!

ani o liście wysłanym do abasadorów przez "zwykłego obywatela" jak raczył to określić rzecznik Mariusz Błaszczak przy pomocy "zwykłej obywatelki" Anny Fotygi... dziś będzie o fundamentaliźmie ...

Kim jest fundamentalista?

To ktoś kto uważa , że zna prawdę. Jest to prawda w jego mniemaniu jedyna (jedynie słuszna) i niepodważalna. W imię służby tej prawdzie fundamentalista daje siebie całego. Nie ma wątpliwości. Wszystko jest dla niego "oczywistą oczywistością". On w zasadzie wszystko wie, nie musi o nic pytać. A jeżeli fakty prawdzie przeczą, tym gorzej dla faktów. Wszelkie inne poglądy są po prostu nieprawdziwe. . Z prawdą się nie dyskutuje a jakiekolwiek zastrzeżenia są "w najwyższym stopniu niestosowne".

To wewnętrzne przeświadczenie o prawdzie owocuje zewnętrznym zaangażowaniem. Fundamentalista jest widoczny... Bo prawdę trzeba głosić, wykrzykiwać, udawadniać (nie sobie... innym!), czasem wbrew wszystkim i wbrew wszystkiemu. Co rusz wynajduje nowe sposoby na jej propagowanie, nowe narzędzia walki z tymi którzy myślą inaczej. Tu nie ma rozmowy, porozumienia, kompromisu. W grę wchodzi tylko konfrontacja.. Cel uświęca środki! Czasem więc szokuje, wywołuje powszechną konsternację. Bywa agresywny, cyniczny. Wszak przekonania są źródłem zachowań... za przekonaniami idą też uczucia i emocje.

Fundamentalista lubi schematy i uproszczenia. To ma związek z jego czarno-białą wizją świata. Dla niego nie ma żadnych szarości. Albo stoisz tu gdzie on albo tam gdzie wróg, a on dobrze wie kto jest wrogiem i podejmuje walkę.

Często fundamentaliście towarzyszy poczucie zagrożenia. Bo wróg czai się wszędzie i tylko czyha by odnieść zwycięstwo. Jest tu i tam. Wewnątrz i na zewnątrz. Trzeba mieć się na baczności a w tym co się wydarza zawsze szukać drugiego dna. Bo wszędzi może czaić się podstęp. Zdrada. Spisek.

Osoby "z zewnątrz" patrzą na fundamentalistę z konsternacją. Jak na dziwaka, głupka, oszołoma... czasem nawet jak na szaleńca, człowieka chorego i potrzebującego pomocy. On jednak albo tego nie dostrzega, albo nic sobie nie robi z zewnętrznego postrzegania swojej osoby. To nie jest dla niego istotne. Bo jego świat jest poukładany. Istotna jest "prawda" i wszyscy, których spotyka zostają z nią skonfrontowani i odpowiednio sklasyfikowani. Dlatego mało dla niego znaczą związki, przyjaźnie, relacje a czasem nawet rodzina... W imię prawdy są w stanie to poświęcić.

Oni zawsze gdzieś byli i zawsze będą sączyć swój jad. I zazwyczaj starają się wyjść na pierwszy plan. A najsmutniejsze są czasy, kiedy im się to udaje...


poniedziałek, 27 września 2010

piaskownica

Nieco przemyśleń o niepodawaniu ręki. W miarę spokojnie i bez zgryźliwości.

Deklaracja o niepodawaniu ręki premierowi i prezydentowi przez szefa największej opozycyjnej partii wzbudziła we mnie konsternację... Nie chcę się znowu wyżywać na Jarosławie Kaczyńskim, ale zwyczaj niepodawania ręki nijak przystoi komuś, kto chce być traktowany poważnie w życiu publicznym... Głośne było ostatnio przejście Jarosława i demonstracyjne niepodanie ręki Komorowskiemu, Tuskowi i Pawlakowi na sławetnym ostatnim zjeździe Solidarności. Zresztą taki obyczaj miał też ś.p. Lech – nie podawał ręki pospólstwu dziennikarskiemu jak również politycznym przeciwnikom . Janusz Kaczmarek nie podał też kiedyś ręki podczas konfrontacji słynnemu z multimedialnych wystąpień prokuratorowi Jerzemu Engelkingowi. No i Wałęsa Kwaśniewskiemu chyba kiedyś nogę chciał podawać.... To tyle co mi się kojarzy. Nie wiem jaką logikę przykłada się do tego typu zachowań i skąd dokładnie się one biorą. Niektórzy wyprowadzają je z anachronicznych kodeksów honorowych, mi kojarzy się bądź to z piaskownicą , bądź z więzienną grypserą i uważam że ten prostacki obyczaj powinien zniknąc ze świata politycznych zachowań. Dla mnie jest znakiem braku kultury, żeby nie powiedzieć chamstwa. I tyle.

Swoją drogą – jako ojciec kilkorga dzieci zastanawiam się – gdzie są polscy mężowie stanu, nieuwikłani w prymitywne gierki, szlachetni, uczciwi, których życie odzwierciedla głoszone idee? Gdzie są tacy których można dawać za przykład mądrości , rzetelności, uczciwości ? Gdzie są ci co zachowują się z klasą i szanują swoich przeciwników? "Wyginęli jak dinozaury"? - że sparafrazuję "klasyka"...

Jak tak dalej pójdzie to na widok polityków w telewizji przyjdzie mi zasłaniać dzieciom oczy, w trosce o ich dobre wychowanie...

Loren Belkler napisał w książce dla początkujących menadżerów kilka prostych rad . Pisał , że mieć klasę to znaczy między innymi:

"- nie traktować ludzi przedmiotowo, lecz okazywać im należny respekt oraz rozumieć, że szacunek dla siebie samego stanowi podstawę szacunku dla innych

- przestrzegać właściwych norm zachowania, bowiem klasa człowieka zawsze związana jest z jego zachowaniem a nie ze statusem społecznym.

- nie budować swojej pozycji i sukcesu na krzywdzie innych

- znać wagę i wartość szczerego uśmiechu. "

Może zaawansowani politycy powinni wziąć sobie do serca rady dla początkujących menadżerów – tyleż proste co oczywiste?

Albo popatrzeć na sportowców i ich zasadę fair play?

A panu Jarosławowi polecam przypomnieć sobie ideę dobra wspólnego , na którą tak często się powołuje i wynikającą z niej konieczność poszanowania drugiej osoby... A jak to się ma do chrzescijaństwa?... ale o tym innym razem...



piątek, 24 września 2010

Nie jestem homofobem...

tak mi się przynajmniej wydaje - nie mam nic przeciwko gejom, wręcz przeciwnie, wychodzę im naprzeciw i uważam ze powinni sobie spokojnie żyć w naszym demokratycznym kraju, mieć możliwość zawierania formalnych partnerskich związków, dziedziczenia itp...

Możliwość adopcji dzieci zarezerwowałbym jednak dla rodzin , których dla poprawności nie nazwę "normalnymi"... niech będzie więc "heteroseksualnych", które to środowisko jest naturalnym dla rozwoju i wychowania dziecka i nie ma co kijem Wisły zawracać dorabiając do tego jakąś filozofię...

Śledząc burzę medialną jaka rozpętała się po wypowiedzi minister Radziszewskiej przyznam szczerze, że nie bardzo rozumiem, o co to całe zamieszanie...

bo po pierwsze: jeżeli chodzi o wypowiedź we wczorajszym porannym programie, wktórej Radziszewska odniosła się do swego rozmówcy w następujących słowach:

"Wiadomo, że pan Śmiszek jest członkiem społeczności osób homoseksualnych, aktywistą Kampanii przeciw Homofobii i jest tajemnicą poliszynela, kto jest partnerem pana Śmiszka" Zapuściłem żurawia w blogosferę. I co się okazało? Pan Śmiszek nie krył się raczej ze swoją orientacją ani też nie ukrywał z kim żyje. Mało tego – pisały o tym portale netowe już parę lat temu w kontekście pewnej afery finansowej w którą P.T. Partnerstwo było wplątane. Ale mniejsza z tym. Wyobrażam sobie, że gdyby ktoś powiedział do mnie w dyskusji używając argumentu osobistego "Panie Dudi, powszechnie wiadomo z kim jest pan w związku, ile ma pan dzieci, gdzie pan się angażuje i stąd zapewne biora się pańskie poglądy" nawet przez myśl by mi nie przeszło, że to jest coś obraźliwego, a już zupełnie , żeby grać kogoś wielce skrzywdzonego i robić z tego Wielką Aferę... Jeśli była w tym jakaś niestosowność, to Radziszewska przeprosiła i uznałbym sprawę za zamkniętą...

Po drugie – jeżeli chodzi to , czego dotyczyła rozmowa: czyli problem zatrudnienia zdeklarowanej lesbijki w katolickiej szkole... no cóż... wyobrażam sobie, że gdybym był właścicielem prywatnej szkoły... dajmy na to buddyjskiej, albo Szkoły Ateistycznych Racjonalistów, która odwoływałaby się wprost do tej religii/filozofii i odnosiła się do tego systemu wartości – dobierałbym pracowników według pewnego klucza... i preferowałbym ludzi, kórzy żyją według tego świata wartości - wszak szkoła jest prywatna – i oczywiście jeżeli ktoś w sposób "zdeklarowany" żyje według zupełnie innego systemu wartości, to nie bardzo rozumiem po co się pcha akurat do mojej szkoły? Czyżby w poczuciu misji?- raczej bym mu podziękował szukając pracowników wpisujących się życiem i poglądami w moją wizję szkoły .

Zresztą – nawet gdybym był dyrektorem normalnej szkoły miałbym poważne wątpliwości co do "neutralności światopoglądowej" osoby demonstracyjnie epatującej swoją odmienną orientacją.

Nie rozumiem więc tej histerii środowisk gejowskich. O co cały ten krzyk? Jesli chcą coś ugrać to nie tedy droga. Jesli chcą tolerancji i zrozumienia a na każdą nieprzychylną wypowiedź reagują histerycznie, to efekt jest taki, przynajmniej u mnie, że patrzę na to wszystko skonsternowany... i z pewną taką ostrożnością.

poniedziałek, 20 września 2010

odchamianie

Byłem wczoraj na monumentalnym koncercie – oratorium Mesjasz Handla, wykonywane przez Wrocławską Orkiestrę Barokową, Chór Filharmonii Wrocławskiej, solistów ze Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, całośc sponsorował Niemiec, a skomponował też Niemiec, który ostatecznie przyjął obywatelstwo brytyjskie, a słuchali Polacy.... czemu o tym piszę? Ano temu, że czasami z różnorodności wychodzi coś bardzo fajnego...

Patrzyłem więc sobie na słuchaczy , zwłaszcza tych w pierwszych rzędach , miejscowych notabli i polityków, którzy zazwyczaj drą koty, a dzisiaj siedzieli sobie w zgodzie i spokoju, uśmiechali się do siebie, wymieniali życzliwości... No sielanka normalnie! Może to jest sposób , proszę państwa?

Niech przez jakiś czas przestaną występować publicznie, udzielać się w medialnych dyskusjach, które zamieniają się w niemalże krwawe jatki i obsypywanie inwektywami, tylko niech siedzą i słuchają muzyki... Niech to się nazywa "odchamianie"... cały proces musiałby trwać pół roku, bo tyle potrzeba do wzglednie trwałej zmiany na poziomie zachowania... mogliby to politycy zrobić dla Polski!

A już Arystoteles mówił, że ćwiczenie się w pewnych zachowaniach z czasem staje się drugą naturą, więc może, może??

* * *

Bo to, z czym dzisiaj mamy do czynienia w polskim życiu społecznym jest jedną z najgorszych możliwych wersji polityki . Bo, było nie było – wzajemne wyniszczanie się w imię władania nie jest dobrym modelem....Jeżeli mówimy o funkcjonowaniu w jakichś granicach ustroju demokratycznego, to twierdzę, że jesteśmy już blisko sciany... dalej już tylko chwycić za kije i zacząć się "naparzać"...

Określiłbym to funkcjonowanie w trzech słowach – zatwardziałość ,małostkowość i partyjniactwo.... Wychodzą tu najgorsze cechy naszego charakteru, usuwając w cień wszystkie dobre.....

I dzisiaj nie będę operował kategoriami politycznej mapy... raczej na poziomie ogólnym napiszę o tym " partyjniactwie", które odwołuje się do najnizszych instynktów, byle tylko wydobyć z "ludu" polityczną energię i poparcie...

Nie zawsze zgadzam się z poglądami pani profesor Staniszkis i z wnioskami jakie wyciaga, mam jednak wielki szacunek do jej wiedzy. Tym razem jej intuicje wydają mi się trafne: twierdzi ona w wywiadzie dla portalu Tezeusz, szukając źródeł "partyjniackiego" podejścia, że bierze się ono z dwóch wzorców funkcjonowania. Te wzorce zaczerpnięte są od organizji, które ideowo są od siebie bardzo odległe, jednak podobne pod wzgledem struktury.Funkcjonowały natomiast sprawnie przez kilka dziesiątek lat powojennych i stały się jakimś punktem odniesienia. Chodzi tu o PZPR – z prawdą "jednynie słuszną" – i Kościół katolicki z "prawdą objawioną". Obie organizacje charakteryzuje po pierwsze egzekwowanie posłuszeństwa od swoich członków, po drugie brak wewnetrznej demokracji, po trzecie nieliczenie się specjalnie z opinią publiczną. Przekładanie takich modeli funkcjonowania na życie polityczne jest co najmniej ryzykowne i z daleka pachnie katastrofą (z takąż zresztą chyba właśnie mamy do czynienia) .

A ,co tu dużo mówić – hasło "kto nie znami , ten przeciwko nam" ma się nijak do dobra wspólnego i szukania porozumienia. Dlatego tak łatwo dzisiaj o twarde podziały na "my" i "oni", proste identyfikacje "dobry", "zły", łatwo o brak szacunku dla oponenta, łatwo o skrajne emocje...

Jakie wobec tego rozwiązanie? Trzeba poszukać nowych wzorców, ale to już temat na inną notkę.... a najpierw może posłuchać nieco muzyczki ...

czwartek, 16 września 2010

The show must go on

Krzyż przeniesiony. "Obrońcy krzyża" stali się już tylko obrońcami miejsca pod pomnik, ale jak twierdzą – będą stali do upadłego. Myślę, że to początek kolejnej wielkiej politycznej awantury. Zapewne niebawem wystąpi nabzdyczony Jarosław Kaczyński w wypowiedzi pełnej emocji, która przez jednych zostanie zinterpretowana jako wynik jego stanu psychicznego, przez drugich – jako efekt politycznego wyrachowania, a przez trzecich jako wyrocznia i bodziec do działania (radykalnego! należałoby dodać). Ale znając życie - ani on ani jego formacja nie popuści. Okazja jest świetna, bo choć instrument politycznej walki przestał być widoczny, "the show must go on"... Teraz jest godzina 17... jest tak jak w oku cyklonu – po porannych emocjonalnych komentarzach jest chwilea ciszy, ale już już zbliża się nawałnica.. zobaczycie ...

W zasadzie niby wszyscy chcą dobrze, z tym, że owo "dobrze" rozumiane jest diametralnie różnie.... Trochę nieprzewidywalny jest Kościół, który jest "za a nawet przeciw" i wyraźnie stoi w rozkroku... I zależy kogo posłuchać , usłyszy się zupełnie coś innego – bo na przykład z kurii abpa. Nycza dochodzą informacje, że jest w zasadzie ok,że to realizacja umowy, jednak już rzecznik episkopatu twierdzi, że "nic nie wiedzieliśmy" bez orzekania o winie.. w domyśle jednak "nie mamy z tym wspólnego"... a nie wypowiedzieli się jeszcze Głódź, który też myślę ze będzie przewidywalny, ale dla kontrastu powinien byc zestawiony ze swoim poprzednikiem Gocłowskim, który zazwyczaj mówi odwrotnie, jest jeszcze Pieronek, który wiadomo co powie i Dziwisz, który powie tak, że nie wiadomo o co chodzi...i oczywiście Michalik który starając się okazać jakąś neutralność powie tak, by dopiec politycznym przeciwnikom. Biskupi nie potrafią mówić jednym głosem. A szkoda.Bo ja bym z radoscią przywitał nie jakiś rozmemłany "apel" lecz mocny głos, który zakończyłby szarganie tym ważnym chrześcijańskim symbolem . Najbardziej wyraziście mówi kuria warszawska, nie bardzo jednak ma posłuch...

Przy okazji wszyscy mówią czego chcieli harcerze, a harcerze nie mówią nic...

O! Już słyszę że będzie Apel Jasnogórski... i demonstracja przeciwko umieszczeniu krzyża w kaplicy... Czy kaplica to dla krzyża miejsce nieodpowiednie??

Niech zakończy się już ten żałosny spektakl.... i niech zamilkną ci którzy ze znaku miłości uczynili oręż politycznej walki i "środek do budowania pomników" (jak to zgrabnie określił lubelski arcybiskup Życiński)... ale też - co tu dużo gadać - znak nienawiści... i dużo upłynie wody w rzekach zanim właściwe proporcje zostaną przywrócone....

Cała ta batalia odbywa się ze szkodą dla krzyża jako takiego, i środowiska ludzi wierzących, którego tak naprawdę w żaden sposób nie reprezentują tzw. "obrońcy". Podobnie jak nie reprezentują "narodu", na który w kazdej swojej wypowiedzi powołują...

A zaczęło się od czego? Jedni mówią , że od niefortunnej wypowiedzi Komorowskiego o przeniesieniu krzyża. Ja myślę, że bardziej jednak od przegrania wyborów i niepogodzenia się z porazką. Mamy więc do czynienia z grupą ludzi przegranych, którzy z religii czynią sobie opium by choć na chwilę poczuć się "tymi lepszymi"i mieć pozór zwycięstwa... choćby "moralnego", przy całej niemoralności swoich działań i jezyku nienawiści , którym operują... Pisał o tym Tischner (nota bene : ksiądz, profesor filozofii) w swojej książce "W krainie schorowanej wyobraźni":

Być "opium" to wyciszać świadomość własnej ułomności a wzmagać świadomość ułomności wrogówNie chodzi jednak wyłącznie o zmianę intensywnosci przeżyć, lecz o przewrót porządku wartości:"ponieważ ktoś musi być winien, winien jesteś ty". (...) Naprawdę z religii robią sobie opium sami przegrani – przede wszystkim ci, którzy przegrali z własnej winy, a teraz marzą o odwecie. Religia staje się oddechem ich rozgorączkowanej wyobraźni. Wszystko czym są, ugina się pod presją wyobraźni. Wyobraźnia przenika najpierw ich postrzeganie świata. Moc wyobraźni sprawia, że krzak jałowca przemienia się w wilka, cień skały nocą staje się groźnym niedźwiedziem, szelest liścia na ścieżce - sykiem jadowitego węża. Wyobraźnia bierze również w posiadanie rozum. Rozum zaczyna "kombinować". Jakie to spiski, jakie zmowy, jakie układy z piekłem doprowadziły do zwycięstwa przeciwników? Pytania są czysto retoryczne, ponieważ odpowiedź jest już z góry dana. Brzmi: właśnie spiski, właśnie układy, właśnie z piekłem. Wyobraźnia opanowuje także modlitwę: Wyobraźnia modli się, i to dużo. Modli się przede wszystkim modlitwą skargi. Pokazuje Bogu paskudny świat - świat, który ukrzyżował Syna Bożego i doprowadził do przegranej Jego czcicieli. Ta modlitwa wygląda jak wielki donos - donos na całe stworzenie - donos, który przedkłada Stwórcy "najlepsze" ze stworzeń.(...) Buntownik przegrał.O co grał, że przegrał? Grał o władzę. Cokolwiek by się rzekło, chodziło o władzę.">




niedziela, 12 września 2010

notka naiwna i idealistyczna

W dzisiejszej notce miało nie być o PiS-ie, więc nie będzie. Choć słyszę wyraźnie jak moja nieświadoma część umysłu podszeptuje świadomej, by podtekst dzisiejszej notki brzmiał mniej więcej tak: PiS make peace!! Świadomy umysł się jednak buntuje: Uogólnijmy! Uogólnijmy! Ostatecznie obie części umysłu dochodzą do porozumienia – w tle więc niech bedzie stary hipisowski slogan Make peace not war... , który czasem niektórzy próbują wykorzystać, by osiągnąć doraźne polityczne cele, ostatecznie jednak, "w praniu" to hasło okazuje się pustym frazesem.... Czy może być inaczej?

Tak więc dziś chciałbym napisać – w kontekście tego co się ostatnio dzieje w Polsce, ale także rocznicy zamachów 11 września – o idei porozumienia bez przemocy. Bo tak sobie myślę, że jeśli Marshall Rosenberg – twórca tej idei – zapraszany był był jako mediator w Bośni, w Izraelu na ZachodnimBrzegu Jordanu, godził wojujące szczepy w Afryce, dzieci z "trudnych szkół", ucząc ich języka komunikacji i porozumienia, czy nie należałoby przyjrzeć się jej bliżej... i zastanowić się głęboko – patrząc na polską klasę polityczną - czy nie można by tak inaczej?? I czy nie dobrze by było nauczyć się sztuki porozumiewaniasię opartej nie tyle na public relations i zewnętrznej prezentacji, ale na sercu empatii, szczerości i "wzbogacaniu życia innych". (tego się chyba w domyśle wymaga od polityków?) Idea w swoim zamyśle jest bardzo prosta i nieskomplikowana – taka właśnie, że politycy mogliby ją sobie przyswoić w stosunkowo krótkim czasnie – są zresztą są tacy co ją sobie przyswajają, ale nie w Polsce.

Porozumienie bez przemocy przciwstawia sobie dwie postawy, dwa modele komunikowania się . Dla ich uwidocznienia jej twórcy posługują się metaforą żyrafy i szakala. Pierwszy model – szakal -idzie do celu nie patrząc na innych. Ma swoje zdanie, swój cel do osiągnięcia, do którego zmierza niejako "po trupach" . Ma swoje prawdy, często "jedynie słuszne" w oparciu o nie wydaje sądy, ocenia, wartościuje i łatwo przypina łatki. Krytykuje. Język szakala to język konfrontacji, konfliktu i przeemocy. Szakalowi łatwo znaleźć wroga... Nie mówi o swoich uczuciach i nie bierze za nic odpowiedzialnosci... winni są inni.. Brak odpowiedzialnosci wyraża się w swormułowaniach "musi się" "powinno się", szakale zasłaniają się poleceniami swoich autorytetów, powołują się na nieokreślone siły, zasłaniają się działaniami innych....Szakale grożą, karzą lub obwiniają – "porządna kobieta powinna być..." "Prawdziwy patriota to ten, który..." ....są agresywne jeśli je zaatakować...grożą i wzbudzają poczucie winy .... Znacie szakali? Ja znam... i to po każdej stronie politycznej sceny... a jak się rozejrzymy wokół siebie i spojrzymy w siebie, to moze nalezałoby stwierdzić, że wszyscy jesteśmy szakalami? Wszak przemoc i presja to pewna dobrze nam znana tradycja wychowania... i nie bardzo potrafimy inaczej...

a można inaczej! – tak jak żyrafa... żyrafa ma wielkie serce (waży to serce 13 kilogramów) a sposób komunikacji żyrafy wypływa właśnie z serca... żyrafa potrafi po pierwsze uważnie słuchać – to żyrafie słuchanie wiąże się z okazywaniem zrozumienia dla przeżyć innych,ani się na kimś użala, ani nie zajmuje stanowiska -współodczuwa (empatia) , po drugie – potrafi w sposób otwarty wyrażać własne potrzeby i życzenia.. To pozwala żyrafie nie wchodzić w konflikty a raczej nawiązywac nić porozumienia. W szczególny sposób używa swojej osobistej siły. Myślą przewodnią dla żyrafy jest wzbogacić życie. Swoje i innych. Czy nie o to powinno chodzić w życiu, i w polityce?. Żyrafa nie żąda, jak szakal, ale bazując na tym co czuje, potrafi prosić. Odnosi się do innych z szacunkiem wsłuchujac się w ich potrzeby, wciąż jednak będąc w zgodzie z sobą i nie wyrzekając się swoich pogladów.Bo żyrafa potrafi przekształcić nakaz w potrzebę. Tu nie ma niezgody i konfrontacji. Nie ma wojny i konfliktu. Jest porozumienie. Nawet gdy spotka się z uczuciami złości i agresji – żyrafa stara się odkryć potrzeby ukryte za tymi uczuciami i na te potrzeby odpowiedzieć.

Czy można naszych polityków nauczyć nowego języka komunikacji i porozumienia?? Nie wiem, ale chyba warto próbować! Świat szakali – z językiem etykiet, agresji i osądów, swiat ślepego posłuszeństwa i zewnętrznej motywacji zastąpić światem żyraf – światem odpowiedzialności, współpracy, empatii i wewnętrznej motywacji.... W takim swiecie trudno o przemoc...

na koniec cytat:

Rosenberg: – "Tłumaczę ludziom, żeby nie starali się kontrolować zachowania innych. To niemożliwe. Szanujcie ich decyzje. Im bardziej szanujecie ich prawo wyboru, tym chętniej będą was słuchali i będą gotowi wziąć pod uwagę to, czego pragniecie."


czwartek, 9 września 2010

"kondominium...."

a co to, kurde, takiego??

jeśli doszukiwać się jakichś pozytywów obecności Jarosława Kaczyńskiego w polskim życiu politycznym (ja jestem z tych, co szukają jednak pozytywów czasem wbrew wszystkiemu i mimo wszystko), to na pewno jest to zapoznawanie społeczeństwa z ciekawymi wyrazami obcymi, tudzież zmuszanie społeczeństwa do grzebania w słownikach i odkrywania znaczeń poszczególnych słów – nawet niekoniecznie obcego pochodzenia.... (na przykład co to znaczy , że ktoś "poległ" i w jakich konstrukcjach frazeologicznych należy tego słowa używać)...

Wracając do kondominium (Kaczyński mówił w wywiadzie, jakobyśmy mieli w Polsce "kondominium rosyjsko-niemieckie") co, według definicji słownikowej oznacza "posiadłość kolonialną zarządzana wspólnie przez co najmniej dwa państwa-metropolie" ...

No cóż... nie trzeba być fachowcem od polityki zagranicznej, by sklasyfikować takie wynurzenia do kategorii wierutnych bzdur i uznać ją za kolejny wytwór chorej wyobraźni, jednak trochę się przeraziłem, bo póki co autor wypowiedzi przewodzi drugiej co do wielkości partii w polskim parlamencie... i jeśli strzela kolejne gole do własnej bramki działając na poletku swojej partii, to można to traktować jako swego rodzaju polityczne ciekawostki (vide: na przykład zawieszenie Elżbiety Jakubiak i całe to urocze wewnętrzne zamieszanie w PiSie) , jednak wypowiedzi dotyczące Polski i jej sąsiadów, odpowiednio wyeksponowane mogą przynieść daleko idące nieprzyjemne konsekwencje dla naszego kraju...i w tym kontekście patrząc Kaczyński szkodzi Polsce... (nie po raz pierwszy zresztą)

bo cała ta wizja prowadzenia polityki zasadzająca się na szukaniu wroga (i zewnętrznego, i wewnetrznego) i próba zyskania poparcia przez wzbudzanie anachronicznych strachów i lęków (stara doktryna o dwóch wrogach: Niemcach i Rosjanach) może doprowadzi do tego, że kilka radykalnych głosów PiSowi przybędzie, jednak po pierwsze – ubędzie głosów mniej radykalnych – co już zaczyna być widoczne i w sondażach, i "na ulicy"(to jednak nie jest wielkie zmartwienie ) , po drugie – ostatecznie odbije się jakimś echem w świecie, ze szkodą dla wizerunku Polski na arenie międzynarodowej...

wolałbym więc raczej, przy całym braku sympatii do pana prezesa, by nieco się uspokoił... (moja recepta? długie wczasy i pomoc psychologa)

a propos braku sympatii - Jakubiak, Migalski i Kluzik-Rostkowska mają teraz całkiem dobry PR, wszyscy ich lubią! marginalizując/pozbywając się tych osób prezes trwoni kapitał polityczny – nie wierzę, że tego nie widzi i nie będzie chciał jakoś tego wykorzystać... wszak już pokazał "kto tu rządzi" i wzbudził strach u większosci swoich posłów , którzy na przykład dzisiaj komentowali otatnie posunięcia szefa tak, jak uczniowie recytują wierszyki... i wszyscy tak samo – musi, że dostali instrukcję.... A najlepszy komentarz dał poseł Krzysztof Jurgiel: "Prezes zawsze postępuje w sposób właściwy i wszystko jest w porządku" Nic dodać nic ująć.... To pewnie miód na uszy prezesa i jego bliskich aparatczyków, którzy za wszelką cenę usiłują ostetnio zgasić wewnętrzne dyskusje i ustwić wszystkich w szeregu...

* * *

tak na marginesie- znowu notka o PiS, trochę monotematycznie, ostatnio jednak wszyscy mówią wyłącznie o tej partii nawet nie bardzo interesując się czymkolwiek innym... może to jest świadoma strategia w myśl zasady "lepiej źle niż wcale"? Kto wie czy to aby nie jest kolejny pomysł z krainy schorowanej wyobraźni?

ale obiecuję, że kolejna notka będzie o czym innym.... :)

sobota, 4 września 2010

"było dokładnie odwrotnie"

- pisze Marek Migalski po tym jak go wywalili z PISu... tym samym dołącza do grupy tych, którzy ze zdumieniem obserwują kolejne decyzje , posunięcia i wypowiedzi prezesa PIS. Chciałoby się powiedzieć: kto mieczem wojuje od miecza ginie....

Ja tam się jakoś szczególnie nie martwię, choć postać Migalskiego jest na tyle barwna i nietuzinkowa, że szkoda by było , gdyby zniknął ze sceny politycznej.

Bo powiem szczerze – kampania prezydencka Kaczyńskiego, w której Migalski był jednym z dyrygentów- nawet mi się podobała. Myślałem – patrzac z lekkim zdziwieniem na Poncyliusza, Kluzik-Rostkowską, Migalskiego do spółki z "łagodną formą" Kaczyńskiego - że oto znaleźli się na drodze do przekształcenia PiS w poważną centroprawicową formację .Warunkiem byłoby tu między innymi dopuszczenie do głosu różnych środowisk, uznanie wewnątrzpartyjnych frakcji. Okazało się jednak, że cała ta kampania to jedna wielka bujda na resorach, PiS staje się powoli partią ograniczonych radykałów, tracąc z dnia na dzień poparcie zwłaszcza środowisk centrowych, a szef, gdy spadła mu maska , strzela kolejne gole do własnej bramki... Autorzy kampanii zostali odsunięci na margines. Do nowej pokampanijnej strategii została dobrana nowa, "stara" ekipa... Wojna polsko -polska trwa w najlepsze, tudzież demagogiczne podziały na patriotów i zaprzańców, dobrych i złych obywateli....Jak daleko i gdzie zajedzie Kaczyński na wózku pchanym przez Kurskiego, Ziobrę, Macierewicza i cynika Błaszczaka? Nie wiem ... ale to w sumie nie mój problem...

Wieszczę PiSowi rozkład i marginalizację... myślę, że na jego zgliszczach mogłaby powstać solidna, nowoczesna, odpowiedzialna, chadecka formacja , i konstruktywna (w odróżnieniu od dekonstruktywnej) opozycja wobec posiadającej pełnię władzy Platformy -ale do tego jeszcze daleka droga...

* * *

odnośnie "bujdy na resorach" – widząc "przemianę" Jarosława, która nastąpiła po rozpoczęciu kampanii prezydenckiej przyjmowałem dwie opcje: pierwszą - totalne pozerstwo i swoistą fałszywą grę, która nie ma nic wspólnego z autentycznymi przekonaniami, drugą – szczerą intencję zmiany, z hasłem naczelnym końca wojny polsko-polskiej"... Ostatecznie wyszło na to, że pierwsza opcja okazała się prawdziwa... a nawet przyjmując niejako "na siłę"opcję drugą i zakładając szczerość intencji - należałoby powiedzieć biorąc pod uwagę badania psychologiczne, że trwała zmana wymaga minimum pół roku powtarzalności zachowań, po to by zmienił się zapis neurologiczny w mózgu – pan prezes wytrzymał może półtora miesiąca... tak więc niestety – nie udało się...

* * *

"było dokładnie odwrotnie" – komentuje wielu, słuchając wynurzeń prezesa Kaczyńskiego na zjeździe Solidarności i tuż po nim– czy to o wiodącej roli Lecha w sierpniowych porozumieniach, czy o roli ekspertów... niektórzy nie wytrzymują – zwłaszcza uczestnicy bezpośredni jak Henryka Krzywonos którą "szkag jaśnisty trafił", czy Władek Frasyniuk, który po męsku rzecze "Jarek, p...lisz, nie było cię tam", czy Tadeusz Mazowiecki , który mówi o niegodziwości i nikczemności, wypowiadają się też inni bezpośredni uczestnicy wydarzeń Wałęsa, Borusewicz, Lis, dowodząc, że Jarosław w interpretacji historycznych faktów mija się z prawdą, albo też tworzy jakąś swoją...

skala dyskusji jest duża....

a efekt?

Ja na przykład słuchając różnych wypowiedzi Kaczyńskiego i jego politycznych stronników (ot, choćby dzisiejszych rewelacji Macierewicza z USA)– w pierwszym rzędzie zastanawiam się, czy przypadkiem nie było dokładnie odwrotnie...